Dominik i Jacek. Co ich łączy?
Dominik z Caleruegi był starszy od Jacka Odrowąża o około dziesięć lat. Urodzili się prawie na przeciwległych krańcach kontynentu. Dominik przyszedł na świat w kraju, w których chrześcijaństwo już dobrze okrzepło, Jacek urodził się i dorastał w społeczności znacznie jeszcze przesiąkniętej pogaństwem. Mimo to wiele ich łączy i nie chodzi wyłącznie o dominikańską regułę i zwyczajniki.
Na początku dominikanów był biskup
Oczywiście wcześniej było miłosierdzie, ale zarówno cały zakon, jak i jego polska prowincja swoje powstanie zawdzięczają inicjatywie mądrych i dalekowzrocznych pasterzy. Jest to też pierwszy element, który łączy żywoty św. Dominika i św. Jacka.
Obaj byli kanonikami, swoje powołanie w powołaniu odkryli jako mężczyźni dojrzali, trzydziestoparoletni, obaj mieli dar słowa oraz czynienia cudów i silną, pociągającą osobowość. Żaden z nich nie zostawił po sobie zbioru kazań czy szerszej korespondencji, za to każdy – spójną, dynamicznie rozwijającą się wspólnotę braci kaznodziejów. Mówiąc inaczej – apostołów. Jeśli przyjrzymy się bliżej tej charakterystyce, dostrzeżemy w niej rysy jeszcze jednej postaci: samego Chrystusa. Z pewnością nie był kanonikiem, jednak początki i efekty Jego działalności są podobne.
Są też różnice. Jezus mówi sam o sobie, że jest posłany do owiec, które poginęły z domu Izraela (zob. Mt 15,24). Słowa te mógłby spokojnie powtórzyć św. Dominik, którego głoszenie skupione było na walce z herezją. Przed Jackiem stanęło inne zadanie – w jego ojczyźnie, do której został posłany, potrzebni byli raczej duszpasterze i misjonarze idący do pogan. To nadało polskiej prowincji bardzo wyraźny duszpasterski charakter, widoczny w niej zresztą do dziś. Wezwanie do misji też jest w niej wyraźniej lub słabiej, ale stale obecne.
Lepiej kazać niż rządzić
Jacek, podobnie jak Dominik, przełożonym był krótko. Wiemy, że pełnił funkcje przeora w powstającym w Krakowie konwencie, być może też było tak w Gdańsku. Z Dominikiem łączy go też to, że od rządzenia wolał bycie kaznodzieją i misjonarzem. Najlepiej się czuł, energicznie przemierzając wszerz i wzdłuż ziemie polskie, ruskie i Pomorze i głosząc Chrystusa. Tak samo jak święty z Caleruegi miał dar budzenia powołań i gdziekolwiek zakładał klasztor, wkrótce zapełniał się on chętnymi do życia zakonnego. Działo się tak nawet w czasach zdawałoby się niesprzyjających licznym powołaniom: podczas głodu i wojen.
Obaj działali ze świadomością, że życie wspólne wymaga ram prawnych, a każdy przywilej i nadanie należy potwierdzić, najlepiej na piśmie. Cecha może mało romantyczna, ale gwarantująca w razie konfliktów mocne argumenty dla obrony pozycji zakonu i zachowanie jego wewnętrznej jedności.
Miłosierni cudotwórcy
Dominik i Jacek byli tak blisko Boga, że byli w stanie wymodlić wskrzeszenie. Tym, co najmocniej rzuca się w oczy w opisach tych cudów, jest współczucie. Żaden z nich nie potrafił powstrzymać łez, spotykając się z ludzkim nieszczęściem, a wraz z tymi łzami wypływała pełna współczucia modlitwa. I Bóg był wobec niej bezradny, bo co może zrobić Miłosierdzie Boże, kiedy przychodzi do Niego ludzkie miłosierdzie i domaga się zmiłowania?
O tym, jak żywa była w ich sercach miłość wobec grzeszników, świadczy też gorliwość w modlitwie i pokucie. Modlili się nocami, zachowywali starannie przepisane posty i nie narzekali na trudy kaznodziejskich wędrówek, ofiarując je w intencji swoich słuchaczy.
Kobieta ich życia
Jest też ktoś, kto dla obu zakonników był potężnym duchowym i modlitewnym oparciem: każdy z nich miał wizję Najświętszej Maryi Panny. Dominikowi dała różaniec, Jackowi ? obietnicę, że każda modlitwa dominikanina skierowana do Chrystusa za Jej wstawiennictwem będzie wysłuchana. Jacek stał się gorliwym propagatorem kultu Matki Bożej. Kto wie, czy dwie bardzo wyraźne cechy polskiego katolicyzmu: wyraźna maryjność i akcent na Boże Miłosierdzie nie mają korzeni w działalności tego trzeźwego a jednocześnie żarliwego kaznodziei. W końcu to on duchowo wybierzmował Polskę, prowadząc i wspierając działania prowadzące do pogłębienia i umocnienia chrześcijaństwa na jej ziemiach.
Odejście do Pana
Do ojca swojego zakonu Jacek upodobnił się także w chwili śmierci. Obaj zmarli w pierwszej połowie sierpnia, krakowski święty w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej. Umierali w otoczeniu braci, otuleni ich modlitwą i udzielając swoim wspólnotom ostatnich nauk. Prosili w nich o zachowanie wzajemnej miłości między braćmi, pokory i dobrowolnego ubóstwa.
Wieść o ich odejściu do Pana rozchodziła się nie tylko tradycyjnymi drogami. Wizję na temat śmierci Dominika miał br. Gwala, późniejszy biskup – to, że Jacka do nieba prowadził św. Stanisław w asyście aniołów, zobaczył w wizyjnym śnie bp. Prędota. Zresztą co do tego, kto ostatecznie powiódł polskiego świętego na niebieski dwór, wizje nie są zgodne, gdyż bł. Bronisława widziała wyraźnie, że kaznodziei towarzyszyła Matka Boża. Jednak co do jednej kwestii w obu wizjach nie ma wątpliwości: brat Odrowąż był przyjmowany w niebie jako święty.
Jacek nie znał zbyt długo św. Dominika, jednak dzielił z nim więcej cech i doświadczeń, niż mógł przypuszczać. Po ludzku szalona decyzja, by zrezygnować z dobrze zapowiadającej się kariery duchownej i zostać żebrzącym bratem kaznodzieją, każdemu z nich przyniosła świętość i hojne owoce Kościołowi. Do dziś możemy z nich korzystać, za co im, a przede wszystkim Bogu, który ich powołał, trzeba gorąco podziękować. Dziś jest ku temu świetna okazja.
Elżbieta Wiater