Głosił radą i decyzją (gdyż kazaniem szło gorzej) – św. Antonin z Florencji
Święty Antoś, biskup Florencji – mniej więcej tak dla włoskiego ucha brzmi tytuł osoby, którą dominikanie wspominają w liturgii 10 maja. Zdrobnienie imienia (Antonin zamiast Antoni) w zestawieniu z tytułem ważnego stanowiska w ważnym mieście – trochę intryguje, trochę dziwi, na pewno sugeruje ciekawą osobę. Tak też jest w istocie.
Mówimy o człowieku współczesnym choćby bł. Fra Angelico, a żyjącym niedługo później od Katarzyny Sieneńskiej i Rajmunda z Kapui, już opisywanych na naszej stronie. Samo to już mówi nam coś ciekawego. Przełom XIV i XV wieku to czas wielkich przemian historycznych, które łączyły się jednocześnie z wielkimi wstrząsami Kościoła. To czas niedługo po epidemii czarnej śmierci, a przy tym czas rozwoju humanizmu i wielkiej prosperity Włoch, zwłaszcza Florencji. To okres Wielkiej Schizmy Zachodniej, rozdarcia pomiędzy dwóch papieży. To jest właśnie niesamowite – ten sam Kościół, który był wówczas często źródłem ogromnego zgorszenia, wydał w tym samym czasie tak wielu świętych. W mniejszej skali odbiciem sytuacji Kościoła była jego cząstka – Zakon dominikański. Naprawdę, Duch Święty nigdy nie opuszcza swoich wiernych, a “gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20).
Osobę Antonina o wiele łatwiej zrozumieć w tym właśnie kontekście. Urodził się w 1389 roku, był synem prawnika i najwyraźniej już od młodych lat odznaczał się bystrością umysłu i gorliwością religijną. Mając piętnaście lat zetknął się z słynnym reformatorem Zakonu Kaznodziejskiego – bł. Janem Dominici. Porwany jego przykładem zapragnął wstąpić do dominikańskiej wspólnoty. Bardzo szybko, bo jeszcze w 1418 (nie miał jeszcze 30 lat!) został wybrany przeorem klasztoru w Kortonie. Funkcje przełożeńskie pełnił już do swojej śmierci.
Najbardziej znany jest z lat, które spędził jako biskup Florencji. Ponoć pomysł mianowania go na to stanowisko podpowiedział papieżowi jego malarz, a współbrat Antonina, bł. Fra Angelico. Antonin bardzo nie chciał podjąć się tego obowiązku, a papież musiał ostatecznie prawie zmusić go groźbą poważnej odpowiedzialności sumienia. Do końca życia, z tęsknoty za życiem klasztornym, nosił w kieszeni klucz do swojej zakonnej celi.
Fascynująca jest postawa tego przełożonego. W niesamowity sposób łączył w sobie serdeczność i radykalność, mądrość, bezkompromisowość i łagodność, pobożność z trzeźwą świadomością realiów politycznych i społecznych. Florentyńczycy cieszyli się bardzo, że to właśnie on – rodak słynący już wtedy ze świętości – został ich biskupem. Był jednak biskupem zupełnie innym niż jego miasto. Florencja była wówczas ogromnie bogata, a jej mieszkańcy moralnie, delikatnie mówiąc, nie błyszczeli. Antonin od samego początku żył bardzo ubogo, rezygnował z każdego możliwego luksusu, by tymi pieniędzmi wspierać biednych. Jeździł na mule – zamiast koniu. To wywoływało czasem nawet nie oburzenie, ale kompletnie niezrozumienie bogatego społeczeństwa. Dużą ilość czasu spędzał na modlitwie – był przekonany, że biskup powinien przede wszystkim głosić swoim przykładem i czasem spędzanym przed Bogiem.
Wizytował swoich kapłanów, upominając ich nieraz ostro, wobec różnych wykroczeń. Gdy spostrzegł, że niejeden sprzedawał swój brewiarz, by z zarobionych pieniędzy żyć luksusowo (książki były niezmiernie cenne), on ponumerował wszystkie egzemplarze brewiarzy, sporządził ich indeks i sprawdzał regularnie czy jego księża się modlą. Wizytacje przeprowadzał bez zapowiedzi i z zaskoczenia – zarówno, by zobaczyć prawdę o życiu parafii, jak i po to, żeby nie wydawano pieniędzy na przyjęcie go. Potrafił z biczem w ręku rozegnać domy hazardu – przy tej czynności jest uwieczniony na obrazie, który można oglądać na krużgankach krakowskiego klasztoru dominikanów. Potrafił upomnieć dumne władze bogatej Florencji, gdy przekraczały swoje uprawnienia.
I właśnie tego człowieka zapamiętano jako… Antonina, czyli Antosia. Zdaniem niektórych to zdrobnienie pochodzi od drobnej postury, lecz przeczy temu fakt, że zachowane jego kości pokazują człowieka normalnego wzrostu. Zdrobnienie pochodzi raczej od jego pokory i łagodności. Tak – ten zapalony reformator odznaczał się tymi cechami, które w połączeniu z jego żywą wiarą sprawiły, że był jednocześnie powszechnie kochany i szanowany. Nazwano go Antoninem Dobrej Rady – bardzo szybko zorientował się, że choć jest członkiem Zakonu Braci Kaznodziejów, to swoimi kazaniami nie błyszczy. Służył natomiast ludziom – jak już wiemy – w decyzjach oraz rozmowach. Był wspaniałym doradcą, a przy tym wyśmienitym teologiem moralnym – Zakon “wysuwa” go wręcz jako kandydata na Doktora Kościoła! Te cechy i zdolności jednały mu ludzi, którzy garnęli się do niego po poradę i dobre słowo. Upominać umiał tak mądrze i łagodnie, że powszechnie go szanowano i słuchano, choć gdy przeczyta się “wykaz” jego reformatorskich działań (poprzedni akapit to tylko ogromny skrót) to spodziewalibyśmy się raczej powszechnego buntu i niechęci.
Antonina szanowali prości ludzie i szanowali wielcy tego świata. Widać to szczególnie w kolejnym istotnym elemencie jego życia, to znaczy działalności charytatywnej. Zakładał instytucje pomagające ubogim, wspierał biednych słowem i pieniędzmi, których dużo oszczędzał przez swój prosty tryb życia. Był w tym tak dobry, sprawny i przejrzysty, że władze Florencji parokrotnie jemu właśnie zlecały rozdysponowanie pieniędzy na pomoc ubogim– na przykład na opiekę nad chorymi lub na pożywienie dla biednych w czasach kryzysu po epidemii.
Święty Antonin jest ciekawym przykładem dominikańskiej świętości. To brat kaznodzieja, który mówił mało porywające kazania i nie mógł mieszkać w klasztorze. Znalazł jednak swój sposób głoszenia Ewangelii – przez indywidualne rozmowy i przez mądre decyzje. To wszystko wsparł podstawowym środkiem i gwarantem skuteczności ewangelizacji – bliską relacją z Bogiem i pobożnością. W posłuszeństwie Kościołowi nie mógł żyć, tak jak marzył – w klasztorze – ale zachował zakonnego ducha bardziej niż niejeden, który w klasztorze stale mieszka. Świętość i wielka owocność życia jest możliwa, nawet mimo niesprzyjających warunków życia i osobistych zdolności pozornie niedopasowanych do stojących przed człowiekiem wyzwań. To też kolejny dowód, że prawdziwa świętość swoją radykalnością nie odstrasza, ale pociąga ludzi.
Piotr Laskowski OP – duszpasterz powołań