W ślady świętego Dominika poszedł sam i pociągnął wielu innych – bł. Jordan
Dominikanie w liturgii wspominają dziś, 13 lutego, bł. Jordana z Saksonii – następcę św. Dominika w rządzeniu naszym Zakonem. Duszpasterstwo powołań nie ma, co prawda, oficjalnego patrona, ale spośród naszych braci w Niebie właśnie bł. Jordan wydaje się najbardziej naturalnym kandydatem. Z pewnością się za nas modli z Nieba i towarzyszy naszej pracy – dlatego też chcieliśmy Wam tutaj nieco o nim opowiedzieć – zapewne nie jest to szeroko znana postać.
Do Zakonu wstąpił mając lat 28, będąc już po studiach na uniwersytecie paryskim. Jak na tamte warunki, był już wtedy całkiem niemłody. Młodym był za to sam Zakon – kiedy Błogosławiony przyjmował nasz habit minęły zaledwie 3 lata od zatwierdzenia dominikanów przez papieża. Od momentu, gdy już został bratem kaznodzieją, “kariera” Jordana potoczyła się niesamowicie szybko. Już rok później wybrano go prowincjałem Lombardii, choć, jak sam wspomina: “nie zapuściłem w zakonie jeszcze korzeni tak głęboko, jak by należało. Tak wiec zostałem ustanowiony, aby rządzić innymi, zanim jeszcze sam nauczyłem się kierować własną niedoskonałością”. Minął kolejny rok… I został generałem Zakonu! Piastował to stanowisko z dużym poświęceniem i zaangażowaniem – dzięki jego pracy młody Zakon Braci Kaznodziejów mógł się ostatecznie uformować. Przewodził dominikanom do końca swojego życia, czyli przez 15 lat. Zginał w katastrofie okrętu, płynąc na wizytację klasztorów w Ziemi Świętej.
Jordan to osobowość nietuzinkowa. W niesamowity sposób łączył w sobie cechy, które często nie idą w parze. Był zorganizowany, wykształcony, przedsiębiorczy i żarliwy w głoszeniu Słowa… A przy tym pełen współczucia, dystansu do siebie i poczucia humoru. Był też oddanym przyjacielem i synem. Z jednej z tych przyjaźni jest chyba najbardziej znany – z dominikańską mniszką, przeoryszą klasztoru w Bolonii, bł. Dianą d’Andalò. Zostały po nich listy (wydane w Polsce pt. “Najdroższej Dianie”). Są one świadectwem głębokiej zażyłości, która pozostała przy tym całkowicie czysta i skierowana ku Chrystusowi oraz wspólnej, choć różnie realizowanej, misji głoszenia Słowa. Świadczy też o wielkiej trosce bł. Jordana o dominikańskie mniszki, a co za tym idzie – o jego głębokim przekonaniu, co jest najważniejsze w dziele kaznodziejstwa. To nie zewnętrzny wysiłek i spektakularna działalność – a przecież był do nich jak najbardziej zdolny – lecz nieustanne oddawanie pierwszeństwa Bogu i powierzanie Mu ludzi, do których posłani są kaznodzieje.
Dlaczego bł. Jordan miałby być tak świetnym patronem duszpasterstwa powołań? Po pierwsze dlatego, że sam pozostawił po sobie wspomnienia własnego rozeznawania:
W tym czasie błogosławionej pamięci brat Reginald przybył do Paryża i począł nauczać z mocą, a ja, uprzedzony łaską Bożą, powziąłem zamiar i przyrzekłem sam sobie wstąpić do tego zakonu, przekonany, że znalazłem w nim bezpieczną drogę zbawienia, o jakiej przed poznaniem braci często w duchu myślałem. Kiedy ten zamiar umocnił się w moim sercu, zacząłem ze wszystkich sił starać się, aby na tę samą drogę pociągnąć także przyjaciela i towarzysza mej duszy [mowa o koledze ze studiów, Henryku]. Widziałem w nim bowiem takie cechy natury i łaski, które uczyniłyby go niezmiernie pożytecznym w posłudze przepowiadania słowa Bożego. On się opierał, ale ja coraz bardziej nalegałem.
W pierwszej chwili postanowienie Jordana, by przekonać Henryka do wstąpienia może wydawać się jakimś naruszeniem wolności tego drugiego. Jak jednak pokazał czas, Jordan dobrze znał swojego przyjaciela, który sam, a nie w wyniku przymusu, coraz bardziej odkrywał w sobie pragnienie dominikańskiego życia. Powstrzymywał go jednak strach. Ostatecznie jednak, w czasie modlitwy, Maryja wyprosiła mu łaskę uwolnienia od tego lęku. W Środę Popielcową 1220 roku, Jordan, Henryk i niejaki Leon, przyjęli dominikańskie habity… Ku wielkiemu zaskoczeniu kolegów z uniwersytetu, również obecnych wtedy w kościele. Najwyraźniej nasi bohaterowie tylko z najbliższymi znajomymi dzielili się swoimi poszukiwaniami drogi życiowej.
Drugim powodem skłaniającym, by właśnie modlitwie bł. Jordana oddać sprawę duszpasterstwa powołań jest to, że zostawił po sobie pamięć człowieka, którego przykład i głoszenie zachęciły do wstąpienia wielkie rzesze ludzi. Dominikańskie legendy opowiadają, jak to przed jego przybyciem do jakiegoś miasta krawcy szyli już na zapas nowe habity. Pewnego razu w Paryżu to i tak nie wystarczyło i będący już w Zakonie bracia musieli oddawać właśnie przyjętym nowicjuszom swoje własne – tak pociągający był przykład Jordana i jego słowo! Jednocześnie musiał być człowiekiem podchodzącym do kandydatów bardzo osobiście. Wiemy, że potrafił dać w zastaw nawet własną Biblię, by tylko spłacić długi pewnego nowicjusza. Pewnego razu skarcił też jednego starszego i nazbyt poważnego brata, który wypominał świeżo przyjętym kandydatom nerwowy śmiech w czasie wspólnych modlitw. “Najdrożsi – rzekł potem do samych nowoprzyjętych – śmiejcie się, ile możecie, i nie zważajcie na tego brata. Daję wam na to pozwolenie. Zaprawdę powinniście się śmiać i radować, bo wyszliście z diabelskiego więzienia i skruszone zostały kajdany, w których diabeł przez wiele lat trzymał was na uwięzi. Śmiejcie się więc, najdrożsi, śmiejcie się”.
Zakończmy modlitwą, którą dominikańska liturgia daje nam jako kolektę na wspomnienie bł. Jordana z Saksonii:
Boże, Ty wsławiłeś błogosławionego Jordana, prezbitera, gorliwością o zbawienie dusz oraz umiejętnością rozszerzania Zakonu, daj nam przez jego przykład i zasługi wiernie głosić drogę zbawienia oraz żyć tym samym duchem, abyśmy mogli nieustannie rozszerzać królestwo Chrystusa. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Piotr Laskowski OP, duszpasterz powołań