Św. Albert Wielki – średniowieczny człowiek renesansu i burzyciel schematów
Jeszcze w pierwszej połowie XIII wieku, gdy sam Zakon dominikański był młody i rewolucyjny, kapituły przestrzegały braci przed nadmiernym dyskutowaniem nad logiką i naukami przyrodniczymi, które miały jakoby mącić umysł. W kontekście ówczesnego klimatu intelektualnego nie powinno to zapewne dziwić. To wiek gwałtownego rozwoju umysłowego i rozrostu uniwersytetów. Wielkie poruszenie wywołało na nich ponowne odkrycie pism Arystotelesa. Ten grecki filozof, przez wiele lat zapomniany na rodzinnym kontynencie, badany był wytrwale przez myślicieli żydowskich i arabskich. Stamtąd właśnie na przełomie XII i XIII wieku trafił z powrotem do Europy i zaiste zamieszał w głowach swoim skupieniem na empirii, logice, konkrecie otaczającego nas świata.
Nie śpieszmy się zbytnio z posądzaniem człowieka tamtych czasów o wąskość umysłu. Jeśli uczciwie spojrzymy na siebie samych, łatwo zauważymy jak wiele z naszych własnych przekonań jest po prostu wypadkową czasów i środowisk, w których się obracamy. Potrzeba wielkiego umysłu, odważnego ducha i intelektualnej uczciwości, żeby wyłamać się ze schematów myślowych swojego otoczenia i czasu. Pierwsze pokolenie dominikanów miało kogoś takiego.
Nazywał się Albert, a potomność nadała mu przydomek “Wielki”. Uczony ten zajmował się dosłownie wszystkim, czym tylko się dało. Choć żył w złotej epoce średniowiecza, zrealizował z pewnością ideał wszechstronnego człowieka renesansu. Jako profesor na Uniwersytecie w Paryżu podjął się dzieła w dzisiejszych czasach już niemożliwego – spisania całości ówczesnej wiedzy. Praca ta zajęła mu dwadzieścia długich lat, ale swojego zamiaru dokonał. Fascynowała go przyroda i jej tajemnice. Obserwował, badał, spisywał, mierzył i liczył. Oglądał życie zwierząt, przyglądał się gwiazdom i przeprowadzał reakcje chemiczne – mówi się, że udało mu się stworzyć emulsję światłoczułą. Był też oczywiście filozofem, badającym tak Arystotelesa jak i tradycyjną wówczas myśl neoplatońską. Ostatecznie, rzecz jasna, był Albert teologiem. Pozwolę sobie tu na wątek osobisty – miałem okazję, przy pracy nad magisterką, czytać jego traktat O ciele Pańskim. Wiedząc o zainteresowaniach tego człowieka, spodziewałem się tekstu suchego, analitycznego, pełnego rozróżnień. Trafiłem natomiast na tekst prawie, że poetycki – pełen metafor, biblijnych porównań i zupełnie nieskrywanego, gorącego zachwytu nad pięknem i słodyczą tajemnicy Eucharystii. Niesamowita jest szerokość umysłu tego człowieka.
Trudno zrozumieć jak to wszystko mieściło się w jego osobie i jak znajdował na to czas, ale św. Albert wcale nie ograniczał się do pracy – jak byśmy ją dziś nazwali – badawczej. Był dydaktykiem oraz kaznodzieją, a co ciekawe, to w historii Kościoła zapisał się najbardziej właśnie przez swój sukces pedagogiczny. To on był nauczycielem jednego z największych teologów Kościoła wszechczasów, a na pewno największego jakiego kiedykolwiek wydał zakon dominikański – św. Tomasza z Akwinu. Jakimś cudem znajdował też czas, by na polecenie Stolicy Apostolskiej prowadzić działalność misjonarską wśród półpogańskich mieszkańców północnych Niemiec – zawędrował przy okazji podobno aż do granic naszej Polski. A jakby tego wszystkiego było mało, to w pewnym momencie Zakon wybrał go na prowincjała Niemiec, a następnie papież na biskupa Ratyzbony. Pełnił tę posługę dwa lata, a w pamięci swoich diecezjan zapisał się… jako “biskup w buciorach”. Wierny radykalnemu rozumieniu dominikańskiego ubóstwa, wędrował po swojej diecezji w chłopskich butach, pieniądze rozdawał ubogim i za nic miał sobie politykę oraz zaszczyty, skupiając się tylko na głoszeniu Ewangelii i służbie swojemu Kościołowi. Nie zjednał sobie tym absolutnie sympatii biskupiego “dworu” przyzwyczajonego do honorów i przepychu – stąd zapewne dużo tarć i napięć, które zaowocowały tak szybkim, po dwóch latach, oddaniem swojego urzędu.
Mało kto jest w stanie naśladować rozmach i wszechstronność Alberta, ale to nie one świadczą o jego świętości i duchowej wielkości. To przede wszystkim jego radykalne i pełne prostego zachwytu oddanie Panu Bogu. Właśnie miłość do Stwórcy zaowocowała u niego niesamowitą otwartością umysłu, gotowego przyjąć całe bogactwo przyrodnicze i duchowe otaczającego go stworzonego świata. Nasz wiek XXI pod wieloma względami przypomina wiek XIII, z jego niesamowitym rozwojem, a jednocześnie napięciami wywołanymi starciem rozmaitych prądów kulturowych, nowoczesności z tradycją. Święty Albert Wielki jest świadectwem, jak może wyglądać i realizować się świętość w takich realiach.
o. Piotr Laskowski OP